Przecież ślub miał być o 18-tej!

Autor: Zuza Kuczbajska – Ślubna Pracownia Warszawa

Matilda i Yaser – takiej pary się nie zapomina. Wspaniali, uśmiechnięci ludzi, wiedzący co w życiu jest najważniejsze – radość i szczęście z tego, co się robi i jak się żyje. Pierwszy raz spotkaliśmy się dwa miesiące temu, (choć Yaser twierdzi, że pamięta nas z jakiejś klubowej imprezy… :D). Cel spotkania raczej typowy. – Pomóżcie nam dopiąć temat wesela. Jest teren przy Klubie Polo pod Warszawą. Jest namiot, jest znajomy dj i fotograf. Chyba kilku rzeczy jeszcze brakuje ;)… A do tego naszym marzeniem jest ślub w plenerze, na co zbytnio nie zgadza się lokalna urzędniczka.

Yaser prowadzi własny biznes i jest wiecznie zajęty. Za to Matilda wychowuje cudownego, ale niesamowicie ruchliwego synka. Innymi słowy – permanentny brak czasu. A wesele ma być zrobione na wysokim poziomie, na dużą liczbę gości. Pozostały tylko dwa miesiące. Co to dla nas ;).

Dlatego nie czekając, aż czas przecieknie nam pomiędzy palcami, zabrałyśmy się do pracy (urzędniczka, muzyka, transport, dekoracje, koncepcja menu, stylizacja, papeteria). Panna Młoda ze Skandynawii, Pan Młody z Jordanii. Jak połączyć te dwie skrajne estetyki? Efekty poniżej. Cudowna, kolorowa stylizacja w stonowanym białym namiocie. Soczyste kolory kontrastowały z nieskazitelną bielą stołów i papeterii. Miejsce ślubu niczym z indyjskich baśni.

Ale przyroda postanowiła nam zagrać na nosie. Uroczystość miała rozpocząć się o 17-tej. Ślub cywilny, życzenia, następnie godzinny koktajl, zakończony zasiadanym przyjęciem do białego rana. O godzinie 17 nad namiotem zawisła wieeeelka czarna chmura. Odczekała aż goście wysiądą z autokarów oraz swoich samochodów i wejdą pod namiot, a następnie przystąpiła do ataku. W ostatniej sekundzie zdemontowaliśmy plener ślubny. Równo przez godzinę deszcz siekał, wiatr hulał. Panna Młoda siedziała w swoim pokoju i z balkonu oglądała cały ten armagedon. Pod namiotem natomiast w najlepsze rozpoczął się koktajl. Trzeba było czymś podjąć gości. Czyli scenariusz można było wyrzucić do śmietnika.

17:50 na horyzoncie pojawia się rozpędzona taksówka. Przybył ostatni gość. Pan Młody już zaniepokojony oczekiwaniem, stwierdził, że trzeba podjąć jakąś decyzję. Może ślub przenieść pod namiot.  – O nie, tyle pracy, taka bajkowa sceneria. Poczekajmy jeszcze 10 minut – nalegałyśmy. I nagle, punkt 18, chmura się rozwiała i wyszło cudowne słońce. Szybciutko rozstawiliśmy dekoracje. Dj zaprosił gości na zewnątrz. Bajka. Pianino i saksofon wybiły rytm marsza Wagnera. U progu namiotu stanęła Matilda w obłędnej sukni, jak zawsze uśmiechnięta.

Urzędniczka przywitała gości „Zgodnie z planem, rozpoczynamy ślub o 18-tej, tak jak zostało złożone zamówienie na pogodę”. Śmiechu co niemiara. Ślub, życzenia. Godzinny koktajl już za nami. Czyli od razu siadamy do stołów. O i znowu jesteśmy „on time”!

PS Matildo, Yaserze – najpiękniejsze życzenia od Ślubnej Pracowni. Istnieje przesąd, że deszcz w dniu ślubu zwiastuje szczęście. Po takiej ulewie w Waszych sercach i na Waszych twarzach chyba nigdy nie zgaśnie uśmiech.

 

Share on facebook
Facebook
Share on twitter
Twitter
Share on whatsapp
WhatsApp

6 Responses

  1. Właśnie oglądałam ten pomarańczowy ślub na Waszym blogu. Piękna sceneria! Niesamowicie mi się podoba i te dekoracje z pomarańczami, no normalnie bomba! Ja za niecałe dwa tygodnie też mam plenerowy ślub i mam nadzieje, że pogoda nie spłata nam figla.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *